Najemnik zatrudnia się w szkole rządzonej przez gangi i urządza tam prawdziwą wojnę. Niedorzeczne? Jeszcze jak. Dlatego nie mam pojęcia co tu robi Berenger i Forsythe. Ja rozumiem że było już kilka udanych filmów o tej tematyce ("The Principal") ale żeby zrobić z tego regularny film akcji to już trochę przesada.
Już nawet nie czepiam się że ta historia jest tak głupia (kokaina przerzucana przez szkołę, strzelaniny w budynku, które na nikim nie robią wrażenia) ale w ogóle sposób jej opowiadania jest żałosny. Nauczyciel przyciąga uwagę uczniów, opowiadając o byle czym, byle tylko trafiało w ich gusta, a że się niewiele nauczą nikogo nie obchodzi. W dodatku ziomalska młodzież, która co 5 sekund "zbija pionę" i rapuje zakrawa na karykaturę bohaterów "Młodych gniewnych" (nie ma co ukrywać, film powstał na fali sukcesu obrazu z Pfeiffer). Nie mówiąc już o tym, że "ci źli" to straszne gapy, w ogóle nie kalkulują że ktokolwiek mógłby ich przyłapać na handlu narkotykami.
Od technicznej strony również jest słabo. Pierwsze co mi się rzuciło w oczy to zdjęcia. Są strasznie przejaskrawione, tak że Miami wygląda jakby tam było zimno mimo wszechobecnego słońca, a kolory zlewają się ze sobą. Do tego marne ujęcia, które przy scenach akcji czasami sprawiają że nie wiemy co się dzieje... Co ciekawe- tą stroną filmu zajął się Bruce Surtees, który w latach 80tych była na prawdę dobrym operatorem. Strange...
Oczywiście jakby nie patrzeć nadal mamy zalety w postaci obsady (przede wszystkim Berenger z majestatycznymi bliznami na twarzy), oraz kilku efektownych strzelanin. Tylko nie zmienia to faktu że "Belfer" jest dziełem z bardzo naciąganą fabułą i milionem wad. Dla wytrwałych...