....ale, niestety pod paroma względami totalnie schrzaniony. Przede wszystkim, mimo iż Kevin Costner odgrywał główną rolę w tym filmie, niezbyt wiele pokazał ze swojej strony. Brak jakichkolwiek konkretnych kwestii, przykuwającej uwagę mimiki czy gestów. Odgrywana przez niego postać słynnego Wyatta Earpa, wypadła nieco blado (choć, uważam również, że Złota Malina nieco przesadzona). Powiedziałbym nawet, że Gene Hackman bardziej zwrócił na mnie swoją uwagę, mimo tego, iż odgrywał w zasadzie krótką, drugoplanową rolę. Również gra Dennisa Quaida wypadła dość ciekawie, w zasadzie Doc Holliday był w tym filmie najbardziej charyzmatyczną postacią w filmie. Chorujący na gruźlicę, nieco ekscentryczny typek z kryminalną przeszłością i najbrzydszą prostytutką u boku na całym dzikim zachodzie (choć aktorka wcale taka brzydka nie była). Poza tym, uważam, iż film na luzie mógłby zostać nakręcony w granicach dwóch godzin, gdyż potem w zasadzie się czeka ze znudzeniem, aż wreszcie się skończy.

Lubię westerny, nawet bardzo. Za dzieciaka trochę się ich naoglądałem, zarówno produkcji nakręconych od lat '90 w górę, jak i również tych starszych. "Wyatt Earp" niestety brak tego klimatu, który wyczuć można w innych produkcjach tego typu. Mimo, tego myślę, że zasługuje na szóstkę, za świetną grę Hackmana, a szczególnie Quaida, no i oczywiście za hołd złożony słynnemu stróżowi prawa.